Projekt ustawy zakazującej młodzieży kupowania napojów energetycznych doskonale wpisuje się w model państwa nadopiekuńczego, które od ponad siedmiu już lat uparcie tworzy nam władza Zjednoczonej Prawicy. To także proces hodowania nowego człowieka – PiSoluda, myślącego i żyjącego według odgórnych idei i nakazów – napisał publicysta Jerzy Wysocki na blogu na portalu wprost.pl.
„To nie jest tak, że będzie zakazane spożycie tych napojów nawet przez dzieci”
Jak przypomina autor pomysłodawcą zakazu jest Minister Sportu i Turystyki Kamil Bortniczuk z szerzej nieznanej przybudówki PiS, czyli Partii Republikańskiej. Idą wybory, trzeba czymś zabłysnąć, skupić uwagę, zwiększyć swoją rozpoznawalność. Energetyki to sprawa, o której można w kółko gadać na kampanijnych spotkaniach i w telewizyjnych studiach. A konkretnie o zgubnym wpływie zawartych w energetykach substancji takich jak kofeina czy tauryna, które to – jak głosi popularny slogan reklamowy – „dodają skrzydeł”. Publicysta zaznacza, że zdaniem ministra „szkodzą wielowymiarowo”. Kamil Bortniczuk z rozbrajającą szczerością przyznaje, że sam oczywiście tak sobie skrzydeł dodawał więc „szkodził wielowymiarowo” i w zasadzie nie widzi w tym nic aż tak złego. „Mało tego, to nie jest tak, że będzie zakazane spożycie tych napojów nawet przez dzieci” – deklaruje.
Problemem nie jest w ogóle spożywanie wspomnianych napojów przez dzieci, ale robienie tego bez kontroli rodzica
Według Wysockiego energetyk może kupić i podać rodzic „w jakiejś kryzysowej sytuacji, kiedy dziecko będzie musiało być na nogach jeszcze parę godzin i wyższy interes będzie tego wymagał”. I dalej: „problemem nie jest w ogóle spożywanie wspomnianych napojów przez dzieci, ale robienie tego bez kontroli rodzica”. – Mało to wszystko spójne i logiczne. Szkodliwe, ale w zasadzie dopuszczalne nawet dla dzieci. Niezdrowe, ale czasami pomocne. Twórcze rozwinięcie erystyki urodzonego w Gdańsku niemieckiego filozofa Arthura Schopenhauera – pisze dalej Wysocki.
Krytykując ministra powinniśmy być wdzięczni i zobowiązani, że zgodę na „dodawanie skrzydeł” wydaje rodzic, a nie psycholog szkolny
Publicysta zwraca uwagę, iż krytykując ministra powinniśmy być wdzięczni i zobowiązani, że zgodę na „dodawanie skrzydeł” wydaje rodzic, a nie psycholog szkolny, czy wojewódzki kurator oświaty w oparciu ministerialną listę „sytuacji kryzysowych” typu: klasówka, zawód miłosny, konflikt na podwórku, natręctwo katechety. Tak może być w kolejnym etapie zawłaszczania prywatności. Minister, delegując decyzję zakupu napojów energetycznych na rodziców, milcząco zakłada, że ci nie są w stanie tak wychować swoje dzieci, by te właściwie się odżywiały i piły, co trzeba. Minister zakłada też, że młody człowiek jest idiotą i zapatrzony na skoki narciarskie wypije 5 energetyków, by dobrze odlecieć. Z pomocą przyjść musi nadopiekuńcze państwo z wychowawczym zakazem.
„Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę”
W projekcie obostrzeń dużo jest sprzeczności. Minister Bortniczuk sam przyznaje, że chodzi o nadużywanie energetyków. Ma rację. Ale akurat to wiemy to od Paracelsusa, twórcy współczesnej medycyny, który pięć wieków temu głosił: „Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną, bo tylko dawka czyni truciznę”. A więc jak wchodzimy do sklepu spożywczego, to na półkach poukładane są same trucizny: batoniki, kiełbasa, ciastka, chipsy, tuczące białe pieczywo, no i zwłaszcza kawa. Tak, kawa szczególnie, bo zawiera kofeinę i pobudza, a więc działa dokładnie tak samo jak napoje energetyczne. By młodzież się zbytnio nie pobudzała, kawę koniecznie też trzeba by objąć zakazem. A żeby młodzi nie tyli: ziemniaki, pizzę, słodycze i owoce z wysokim indeksem glikemicznym, jak arbuzy, melony czy morele. Z produktów niespożywczych uwagę zwrócić trzeba na farby i kleje.
Gdy zabrakło alkoholu, to wody kolońskie okazywały się niezłym substytutem, podobnie jak pospolity denaturat.
Wysocki przypomina, że za komuny, wobec bardzo ograniczonego dostępu do wysokiej klasy narkotyków, młodzież raczyła się klejem Butaprenem. A gdy zabrakło alkoholu, to wody kolońskie okazywały się niezłym substytutem, podobnie jak pospolity denaturat. Ten przefiltrowany przez kromkę chleba, nabierał przezroczystej, kryształowej barwy. Odczucia smakowe schodziły na plan dalszy. Jak widać kreatywna polska młodzież ze wszystkim sobie radzi. Też z energetykami.
Cola zaburza metabolizm wapnia, a zbyt niska ilość wapnia w organizmie powoduje demineralizację kości, rozmiękanie kości oraz osteoporozę”. Dalej, aż strach czytać
Publicysta napisał dalej: – Wracając do szkodliwej kofeiny zawartej w kawie wypijanej po przebudzeniu, czy nie daj boże spożywanej w napoju energetycznym. Informacja „Wirtualnej Polski” z tego weekendu: można sobie bardziej zaszkodzić. „Zakazany przed śniadaniem. To jeszcze gorszy wybór niż kawa” – zatytułowany jest artykuł. Większą „trucizną” jest… sok owocowy. „Badania opublikowane na łamach Cell Metabolism ujawniły, że obecna w sokach owocowych fruktoza może negatywnie wpływać na kondycję układu pokarmowego. Naukowcy z Princeton University odkryli, że fruktoza przetwarzana jest nie w wątrobie, jak wcześniej przypuszczano, tylko w jelicie cienkim”. A to już prosta droga do dysbiozy jelitowej, która przyczynia się do powstania stanów zapalnych. Brzmi groźnie. Sprawdzamy dalej: cola. Portal „Wprost”, kilka miesięcy temu: „Po wypiciu coli bardzo szybko rośnie stężenie cukru. Nadmiar glukozy może uszkadzać nerki, serca czy nerwy (…). Cola zaburza metabolizm wapnia, a zbyt niska ilość wapnia w organizmie powoduje demineralizację kości, rozmiękanie kości oraz osteoporozę”. Dalej, aż strach czytać.
Można się spodziewać, że na skutek tego medialnego donosu minister Bortniczuk podejmie temat zakazu porannej szklanki soku i popijania coli, szczególnie w przypadku nieletnich. Na mocy ustawy rzecz jasna.